Rozdział I część VI

Następnego wieczora grupa składająca się z 38 osób spotkała się na północ od Alafren.
-Czy już wszyscy?- zapytał Sywer nie mogąc dokładnie policzyć przybyłych, ponieważ każdy dosiadał swojego wierzchowca, a te co chwilę się przemieszczały.
-Nie ma jeszcze Rozalin - powiedział Defr, który od dłuższego czasu zajmował się między innymi strzeżeniem Rozalin podczas misji.
-Dołączy do nas niedługo, prosiła aby nie czekać na nią - oznajmił reszcie Mike.
-Dobrze w takim razie niech każdy zejdzie z konia i przygotuje się do walki. Kiedy to zrobi niech podejdzie do mnie. Bazując na tym co potrafi i co ma przydzielę mu odpowiednie zadanie.
 Wkrótce wszyscy mieli przydział do odpowiedniej grupy. Rozalin przybyła już przygotowana i tylko uwiązała konia i zajęła miejsce w grupie dalekiego zasięgu. Przy tej grupie stali też Defr i Kinvi, w formie zabezpieczenia, gdyż w tej grupie byli tacy co nie mieli poza łukiem i strzałami żadnej broni, a Rozalin i Artemis nie są w stanie atakować zbyt wielu celów na raz swoją magią. W podsumowaniu było do tej grupy przydzielone 10 osób. Kolejna wydzielona część z całego zespołu miała 20 członków z Mike'iem na czele i ich zadaniem było zaatakować od frontu. Według zwiadu mieli przytrzymać ok. 40 osób tak długo jak będzie to konieczne. Sywer miał pod swoją wodzą resztę i miał zaatakować od tyłu. W trzeciej grupie byli wojownicy o najwyższej zwinności i prędkości, by jak najszybciej odciążyć główną grupę.
 Tak naprawdę Mike nadawał się bardziej do trzeciej drużyny, ale najlepiej znał Sywera i był z nim najlepiej zgrany. Stąd dostał za zadanie rozpocząć atak w odpowiedniej chwili.
 Atak rozpoczął się i wszystko szło zgodnie z planem. Grupie Sywera szybko udało się wystarczająco odciążyć grupę Mike'a by nie było obaw o duże straty w Elicie.
Sywer rozejrzał się. Cały zespół radził sobie idealnie, jednak czas uciekał, a ludzie się męczyli nie tylko po stronie wroga.
Przywódca Elity ruszył do namiotu, który najwyraźniej należał do dowódcy obozu. Przed namiotem dołączył do niego Havroth - Pójdę z Tobą tato - powiedział, a Sywer kiwnął głową. Obaj przygotowali się do walki. Młodszy z nich odsłonił wejście i naraz we dwóch wskoczyli do środka.
 W namiocie czekało dwóch wojowników. Po lewej znajdował się drobny chłopak z dwoma krótkimi mieczami, a po prawej wielki mężczyzna odziany w zbroję. Trzymał w dłoni szeroki miecz.
-Havroth, zajmij się tym po lewej.-Powiedział Sywer do swojego syna. Wiedział doskonale, że poradzi sobie z drobnym i zwinnym przeciwnikiem, ponieważ niejednokrotnie z takim walczył. Sywer z kolei zdawał sobie sprawę, że to właśnie jego przeciwnik dowodzi wrogim obozem.
-Tar, zajmij się nim, skoro nasi goście już sami zdecydowali z kim chcą się bawić.- Wyższy z nich wyszczerzył zęby do Sywera.
Obie pary zaczęły ze sobą walczyć. Na zewnątrz słychać było szczęk oręża, wykrzykiwane rozkazy i nagłe wybuchy energii magicznej. W środku również nie było cicho. Mężczyźni wywijali swoimi broniami próbując znaleźć nieosłonięty punkt przeciwnika, który mógł zdecydować o zwycięstwie...
Chłopak, który został nazwany Tar skoczył w stronę Havrotha. Młody Vateris nigdy dotąd nie walczył z tak zwinnym przeciwnikiem. W ostatnim momencie uchronił się swoim mieczem, który nie posiadał żadnych zdobień. Jego przeciwnik najwyraźniej pochodził z wysoko postawionego rodu, ponieważ posiadał pięknie zdobione miecze, dodatkowo cena jego stroju nie jednego mężczyznę przyprawiłaby o ból głowy.
Tym razem Havroth atakował. Nie chciał ujawniać swoich zdolności zamiany w wilka, jeszcze nie teraz... Było zdecydowanie za wcześnie. Zdecydował, że wpierw pozna styl walki swojego przeciwnika i jego sposób obrony, tak jak uczył go Mike. Jego ciosy nie musiały trafiać, było to na tym etapie walki bez znaczenia. Ważniejsze było, aby przez cały czas być przygotowanym do ewentualnej obrony i szukać słabego punktu przeciwnika.
Tar bronił się przed jego ciosami, które często po prostu przecięły by powietrze.
-To wszystko na co Cię stać?!-Krzyknął do Czarnowłosego chłopaka. Havroth próbował powstrzymać swój uśmiech, aby nie zdradzić się. Drgnęły mu tylko kąciki ust, czego na jego szczęście przeciwnik nie zauważył.
-"Tak... Zdecydowanie połknął haczyk"-Pomyślał Havroth i dalej grając rzucił się do kolejnego chybionego ataku...
W końcu dostrzegł to, czego szukał-Tar w ogóle nie osłaniał swojego prawego boku. Był to idealny cel dla syna Sywera. Wycofał się. Teraz czas na kolejny etap. Udawanie zmęczonego, aby przeciwnik myślał, że jest niegroźny. Kiedy Tar będzie pewien swojej wygranej, on zaatakuje.
Podobnie wyglądała walka Sywera z ogromnym wojownikiem. Tu jednak Sywer nie radził sobie tak dobrze. Ciosy przywódcy rebeliantów były bardzo mocne, więc musiał robić dużo uników. To spowodowało, iż jeszcze nie znalazł luki w obronie, a faktycznie zaczął się męczyć. Podczas gdy zielonooki już powoli zaczynał kończyć przedstawienie Sywer tracił siły. Zdecydował się na skupienie ataków na niskiej wysokości by potem markując kolejny atak w nogi lub biodra, uderzyć w rękę tuż pod naramiennikiem.
Tar nie był taki głupi i okazało się, że miał świadomość o luce w obronie prawej strony i im dłużej trwała walka tym trudniej było go zmusić do ponownego wystawienia się z prawej strony. W końcu Havroth nie wytrzymał i skończył udawać zmęczenie aby zaatakować tak przeciwnika aby stanął frontem. Musiał w tym celu wyprowadzić atak, do którego zatrzymania przeciwnik użyje obu mieczy.
Tar jednak przewidział ruch Havrotha. Zrobił unik i pochwycił Havrotha, unieruchamiając go. Ten próbował się wyrwać, jednak przez jego posturę było to ciężkie.
Sywer w tym czasie coraz bardziej opadał z sił. Nie poddawał się jednak, udało mu się zadać kilka ran przeciwnikowi.
Przywódca Elity poczuł, że musi zaatakować przeciwnika, że jeżeli on tego nie zrobi, to nastąpi atak z drugiej strony. Przygotował się i rzucił się do ataku. Przeciwnik jednak uchylił się od jego ciosu i wyprowadził atak, który łatwo sięgnął ciała ojca Havrotha.
Krew trysnęła z piersi Czarnowłosego mężczyzny. Jego oczy wyrażały zupełne zaskoczenie zaistniałą sytuacją. Nie on trafił, tylko przeciwnik. Usłyszał krzyk. To zrozpaczonemu Havrothowi udało się zadać śmiertelny cios swojemu przeciwnikowi. Przeciwnik Sywera nie zwrócił na to uwagi. Trzymał nadgarstek mężczyzny, który powoli umierał. Zielonooki chłopak z wielkim gniewem zamachnął się. Jego ręce nadały tak wielką siłę cięciu, że mimo iż przeciwnik miał metalowe naramienniki i hełm zakrywające kark to ostrze przebiło się przecinając kręgosłup wojownika.
-Tato!-Krzyknął Havroth rzucając się w stronę swojego opiekuna.-Tato, nie ruszaj się! Zaraz pobiegnę po...-Sywer chwycił go za przedramię.
-Na mnie już czas...
-Nie opowiadaj głupot! Artemis zaraz będzie! Ona Cię uratuje, na pewno!
-Havroth... Opiekuj się Namidą tak, jakby była Twoją siostrą.-Jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.-Heh, przecież zawsze ją tak traktowałeś...
-Przestań w tym momencie gadać jakbyś miał odejść!-Do namiotu wszedł Mike. Omiótł szybko wzrokiem pomieszczenie i zrozumiał co się stało.
-Havroth, idź po Artemis!-Krzyknął Mike, chociaż sam nie wierzył, aby zdążył... Czarnowłosy jednak podniósł się i wybiegł szukać jedynej osoby, która mogła uratować jego ojca...
-Mike?-Zapytał mężczyzna, nie będąc pewny czy to jego dobry przyjaciel.
-Sywer, jakim cudem pozwoliłeś się tak zranić?
-On był naprawdę silny... Ale Mike... Zajmij się Elitą... Dopóki mój syn nie dorośnie do tego, aby ją przejąć...-Mężczyzna oddychał z coraz większym trudem. Do namiotu wbiegła Artemis, a zaraz za nią Havroth. Podbiegła do Sywera.
-Nie zdążę...-Powiedziała smutno po chwili.
-Mike... Zrób to, o co prosiłem wczoraj...-Mężczyzna chwycił swój ostatni oddech, by po chwili odejść na wieczny spoczynek.

Ciało byłego przywódcy Elity zostało przewiezione na hamaku z płótna po namiocie, które rozciągnięto między dwoma końmi. Samo ciało również zostało owinięte w to płótno, aby przygotować je wstępnie do pochowania. Dzięki dobremu rozplanowaniu i dowodzeniu była to jedyna śmiertelna ofiara po tej stronie walczących. Oczywiście było dużo ludzi z ciężkimi ranami, ale przy dobrej opiece nic im nie groziło. Zwykle nie ważne jak poszarpani wracali ludzie, to żartowali sobie z tego i śmiali się z różnych zdarzeń z misji. Tym razem nikt się nie śmiał i wszyscy jechali równo za przewożonym poległym. Gdy dojeżdżali do wioski zaczęli się rozjeżdżać do domów, ale jedynym pożegnaniem były spojrzenia.
Mike prowadził jednego z koni przy hamaku. Zdecydował się pomóc Havrothowi pochować Sywera, zwłaszcza, że zielonooki był już niemal zupełnie bez sił i tylko kołysał się na koniu z oczami spowitymi mgłą smutku. Karczmarz wiedział, jak trudno będzie przekazać to Namidzie, w dodatku młody Vateris nie będzie w stanie tego zrobić, więc musi się sam o to postarać. Gdy już w końcu skończyli pochówek Mike zdecydował, że dzieci nie mogą zostać same w tym domu i zabrał Havrotha i Namidę na parę dni pod swój dach, by zapewnić im lepszą opiekę.

Komentarze

  1. Może rozwiń bardziej opisy walk, bo to może być naprawdę wartościowym aspektem, szczególnie w opowiadaniu osadzonym w takim klimacie :-)

    Pozdrawiam Cię cieplutko i ściskam!

    Marta

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział I część III

Rozdział II cz. 3

Rozdział III cz. I