Rozdział I cz. IV

Dziewczyna weszła powoli do pokoju brata. Leżał skulony na boku i patrzył w płomień świecy stojącej na szafce obok. Jej wejście nie zwróciło jego uwagi do póki nie usiadła przy nim podając kakao.
- Weź, to Ci pomoże wrócić do formy - powiedziała ciepłym głosem pełnym troski.
Havroth popatrzył tylko przez chwilę i wziął kubek. Znał już specjalną recepturę jakiej używała Namida, by kakao miało mocniejszy wpływ na poprawę samopoczucia. Zwykle dodawała odrobinę wanilii, cynamonu i skórki pomarańczowej. Tym razem zamiast skórki pomarańczowej dodała odrobinę ostrej papryki. Ciepło rozlewało się powoli po ciele chłopaka przeganiając dotychczasowe odrętwienie. Po odstawieniu naczynia położył się blisko siostry i powoli zasnął. Namida aby pomóc mu spokojnie zasnąć głaskała go delikatnie po głowie.
W nocy Namida przeszła do swojego pokoju i nastroiła rzeczy jakie uważała za odpowiednie do nauki strzelania z łuku. Potem przemyła się w letniej jeszcze wodzie i położyła się spać w swoim pokoju.
Następnego dnia Sywer jak zwykle od rana siedział w warsztacie. Nami zeszła do kuchni z zamiarem zrobienia śniadania, ale ktoś ją ubiegł. Wokół stołu kręcił się Havroth i układał jeszcze sztućce. Dziewczyna popatrzyła na niego zdziwiona.
- No, bo... Od dziś zaczynasz nauki dzięki, którym może kiedyś pójdziemy razem na polowanie, więc chciałem Cię wyręczyć trochę w tym co zwykle robisz... - powiedział zielonooki kręcąc oczyma jak dziecko, które się czegoś wstydzi.
Blond włosa rzuciła się na szyję bratu z wielką radością. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zrobił coś takiego dla niej. Gdy go puściła pokazał na tależ z trochę dziwnie wyglądającymi omletami.
- Chciałem zrobić jajecznicę taką jak Ty robisz... Ale nie wyrobiłem się z dodawaniem wszystkich składników i zawsze zdążyło całe stężeć... - powiedział trochę smutno.
- To nic... Mogą być omlety. Dla mnie liczy się to że zrobiłeś tyle ile mogłeś, nie ważne, że nie jest tak jak ja robię - powiedziała z uśmiechem drapiąc brata za uchem i całując w policzek.
Po chwili do kuchni przyszedł też Sywer oznajmiając że zaraz po śniadaniu zabiera Namidę na zakup potrzebnego sprzętu do nauki łucznictwa. Śniadanie mimo że nie do końca udane, to wszystkim smakowało i wkrótce rozeszli się. Ojciec i Nami pojechali wozem, a Havroth posprzątał po śniadaniu i zamiótł podłogi w całym domu.
Na zakupach Namida szybko zrozumiała, że nie tylko liczy się to jak coś wygląda, ale też jak jest zrobione. Przykładem może być kołczan : do zbyt elastycznego, można włożyć za dużo strzał, które się potem zaklinują, i jeżeli taki się źle przywiąże do ciała, to może się wygiąć w taki sposób, że ciężko będzie sięgnąć po strzały.
Po zakupach Sywer pojechał z Namidą do Trevina, który również pracował w Elicie i był najlepszym łucznikiem w wiosce.
- Witam pannę. Uprzedzam, że na tych zajęciach Twój łuk nie będzie używany, abyś nauczyła się strzelać z różnych łuków - powiedział szybko rudowłosy mężczyzna o szarozielonych oczach.
Namida położyła łuk na wozie i podeszła razem z ojcem do strzelnicy.
- Tutaj masz kilka rodzajów łuków, między innymi podobny do Twojego. Na początek weźmiemy krótki łuk. Wygląda nie pozornie, ale też ma swoją siłę, więc nigdy, żadnym łukiem nie celuj w sprzymierzeńca.
Dalej Namida najpierw dowiedziała się o tym do czego są przydatne różnej wielkości łuki, nawet te najmniejsze. Później zaczął się trening, przy którym co jakiś czas była przyuczana, co robi źle, a co jest dobrze i czego nie powinna zmieniać. Treningi miały odbywać się co drugi dzień rano przez parę godzin.
Zmęczona Namida z bolącymi przedramionami wróciła do domu. Havroth ćwiczył z Mike'iem, więc go nie było w domu ale przed wyjściem posprzątał podłogi w domu i przygotował mięso na kotlety. Nami była bardzo wdzięczna za to, bo tymczasowo nie miałaby siły nawet by utrzymać tłuczek w ręce, a co dopiero by zbić dobrze mięso.
U Mike'a za karczmą było małe podwórze, na którym odbywały się ćwiczenia. Dziś Mike wymyślił, że Havroth musi znaleźć sposób aby trafić go kiedy zamiast ciężkiego miecza ma sztylety. Miało to na celu zmuszenie o do samorozwoju własnych umiejętności. Niestety, Havroth próbował różnych rzeczy, a czas treningu dobiegał końca i jeszcze mu się nie udało przewrócić karczmarza. W końcu przystanął na chwilę.
- Co się dzieje Hav? Czyżby brakło Ci siły? Jeżeli będziesz tak wolno się ruszał to z pewnością gdy siła zacznie się wyczerpywać nic nie zdziałasz. Musisz zrobić coś co mnie zblokuje tak abym nie mógł przynajmniej Ciebie odepchnąć. Każdy ma swój sposób walki i nie możesz zawsze liczyć na to, iż to czego Cię uczę to wszystko co Ci będzie potrzebne. Musisz sam doskonalić swoje umiejętności - powiedział nauczyciel do chłopaka niedowierzającego w swoje szanse, bez zmiany broni.
W pewnej chwili Havroth doznał olśnienia. Przecież jego umiejętności do walki, to nie tylko siła i szybkość ataku. To co jest jeszcze to zwinność i prędkość poruszania się w formie czarnego wilka. Ostatnie starcie musiało się udać. Havroth ruszył przygotowując się do zamachu, po czym zamienił się w psią formę i w mgnieniu oka wyskoczył na tyle że cały był powyżej brązowookiego. Zmienił się w locie w człowieka, dokończył zamach, który został oczywiście zblokowany, po czym zmienił się znowu opadając na ziemię i odskoczył w bok skąd wyprowadził kolejne uderzenie. Mike uchylił się, a Havroth wykonał kolejny cios, tak aby musiał być zablokowany. Gdy przeciwnik zblokował atak chłopak kopnął go w nogę i korzystając z zachwiania wybił mu broń. Teraz tylko zostało go przewrócić, więc zmienił się w psa i skoczył na niego. Po zamianie w człowieka przygwoździł go i zablokował mieczem. To był koniec treningu.
Mike był zadowolony, że Havroth znalazł wyjście z sytuacji, kiedy przeciwnik ma dużo większe możliwości ruchowe i porównywalną siłę. Dzięki temu to Havroth będzie tym co będzie zaskakiwał przeciwnika kolejnym atakiem.
- Na dziś koniec. Następnym razem będziemy ćwiczyć jak to wykorzystujesz przeciwko przeciwnikowi z tą samą bronią. Może przekonam jeszcze Defra to przyjdzie ze swoim młotem. Jestem zadowolony, że potrafisz dodać do swojego arsenału więcej technik, niż ja mogę Ciebie nauczyć, to zwiastuje lepszą przyszłość dla Elity.
Havroth tylko już mruknął, bo nie miał na nic siły po tak wyczerpującym treningu, podczas którego co chwila lądował na ziemi po nieudanej próbie powalenia przeciwnika. W duchu trochę się na siebie denerwował, że nie potrafił na początku dodać niczego od siebie do tego czego się nauczył, i że potem nie pomyślał o zmianie kształtu. Akurat po skończeniu zajęć przyjechał Sywer i poszli do karczmy, aby porozmawiać o treningu. Jak zwykle czarnowłosy mężczyzna podzielił rozmowę na dwie części : pierwsza, gdzie występował jako ojciec dla Havrotha i druga, przy której chłopak był odsyłany do stolika, gdzie Sywer wcielał się w przełożonego Havrotha w Elicie i wypytywał Mike'a o spostrzeżenia na temat jego postępów. Od tego jak Havroth wypadnie w drugiej części zależało jak ważne zadanie dostanie podczas kolejnej misji. Ostatnio było wyśmienicie, ale niebieskooki nie chciał puszczać młodego samopas ze swoim zadaniem i był przy nim aby przypilnować przebiegu misji. I jak potem się okazało słusznie zrobił.
Havroth zwykle po treningu w karczmie zastawał paru znajomych, a do najczęstszych zdarzeń była krótka sprzeczka z Artemis, która była kelnerką w karczmie i jednocześnie członkinią Elity.
Artemis miała długie brązowe włosy, tak ciemne że niemal czarne i piwne oczy. Jak to zwykle kelnerki w karczmie była hojnie obdarzona przez naturę. Miała duże poczucie humoru, ale najczęściej drażniła się z Havrothem. Do Elity została przyjęta dzięki jej umiejętnościom magicznym, w szczególności, iż osoby potrafiące używać magii były rzadkością w całym królestwie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział I część III

Rozdział II cz. 3

Rozdział III cz. I